Pragnę podzielić się moją frustracją spowodowaną ciągłym brakiem partnerstwa w zespole terapeutycznym, oraz ignorancją wobec człowieka/pracownika. Ukończyłam Liceum Medyczne w 1986 roku, zawsze chciałam być pielęgniarką, a tak naprawdę instrumentariuszką. Po ukończeniu szkoły podjęłam prace w szpitalu powiatowym jako pielęgniarka instrumentariuszka, miałam szczęście spotkać wspaniałych ludzi szczególnie moją pierwszą oddziałową Panią J. Orłowską, przed którą do dziś chylę czoło. Była profesjonalistką, wymagającą osobą, ale Ci którzy zaryzykowali pracę w tym zespole zwyciężyli. Nauczyła nas wiary w siebie, pewności, znałyśmy swoją wartość, lecz najpierw trzeba było ciężko pracować. W 1988 ukończyłam kurs kwalifikacyjny pielęgniarek operacyjnych, potem trening asertywności, potem rodzina, dzieci i obowiązki…. Po 20 latach pracy bardzo chciałam stać sie specjalistą w swojej dziedzinie, niestety akurat na moim terenie specjalizacja z pielęgniarstwa operacyjnego się nie otwierała, więc w 2006 rozpoczęłam studia pomostowe, które ukończyłam w 2008 roku i ciągle czekałam na specjalizację. Poprzez CKPPiP dowiedziałam się, że jedyna specjalizacja w dziedzinie pielęgniarstwa operacyjnego, w 2008 roku otworzy sie w grudniu w Radomiu. Byłam zdeterminowana, nie dodałam, że mieszkam i pracuję w zachodniopomorskim, ale jak się chce, to można. Sprawdziłam połączenia PKP i PKS, pasują. W grudniu 2008 roku za zgodą Dyrektora Szpitala rozpoczęłam specjalizację (Dyrektor zapłacił połowę kosztów kursu oraz udzielił mi urlopu szkoleniowego) w dziedzinie pielęgniarstwa operacyjnego w Ośrodku Szkoleniowym w Radomiu. Byłam szczęśliwa, pomimo odległości cieszyłam się ze spotkania z innymi ludźmi, możliwością obserwacji innych rozwiązań, technik, nowości, byłam otwarta na wiedzę. Odbyłam praktyki w Radomiu, Czerwonej Górze pod Kielcami, w Katowicach. Zbliżałam sie właśnie do końca specjalizacji, kiedy pan Dyrektor zdecydował zrezygnować ze mnie jako pracownika bloku operacyjnego, w ramach zmiany organizacji pracy w bloku operacyjnym postanowił zrezygnować z pracowników zatrudnionych na umowę o pracę. Początkowo zamierzał mnie zwolnić , ale ponieważ jestem skarbnikiem Związków Zawodowych mam stanowisko chronione, więc po 24 latach pracy na bloku operacyjnym, ukończeniu kursu kwalifikacyjnego, studiów pomostowych, ukończeniu specjalizacji w dziedzinie pielęgniarstwa operacyjnego przeniósł mnie na oddział wewnętrzny jako pielęgniarkę odcinkową. Początkowo postanowiłam stawić czoło wyzwaniu, myślałam przecież niczego nie tracę, najwyżej zdobędę trochę wiedzy i dla mnie zupełnie nowych umiejętności. Tak się złożyło, że w dniu mojego przeniesienia oddziałowa oddziału wewnętrznego uległa wypadkowi i poszła na długotrwałe zwolnienie lekarskie. Na nowym stanowisku pracy nikt nie poświęcił mi uwagi, poza zapoznaniem mnie z topografią oddziału, nikt mi nie powiedział jak wygląda podział obowiązków, co do kogo należy. Przez dwa tygodnie moje główne zajęcie to było chodzenie z pacjentami na USG i rtg, poza tym wykonywałam proste prace ( pomiar RR, temperatury), nie mogłam się pogodzić, że mając takie doświadczenie, wiedzę i umiejętności nie mogę nic z tym zrobić, bo w żaden sposób nie da sie przenieść doświadczenia z pracy w bloku operacyjnym na pracę w oddziale wewnętrznym. Każde moje pójście do pracy na oddział wewnętrzny wymagało ode mnie ogromnej samodyscypliny i motywacji. Jednak po miesiącu pracy w oddziale wewnętrznym moje koleżanki pielęgniarki złożyły na mnie skargę do pani Pielęgniarki Naczelnej, że nie angażuję się w pracę oddziału, że nie identyfikuję się z Nimi i nie mogą na mnie liczyć jako na samodzielnego pracownika. Tu przelała się czara goryczy, zastanawiam się ile może unieść człowiek. Oczywiście pisałam pisma do Dyrektora, prosiłam o spotkanie, nie był tym zainteresowany.
Obecnie na konkretnym bloku operacyjnym posiadającym trzy sale operacyjne pracuje sześć pielęgniarek instrumentariuszek, nie wszystkie posiadają kwalifikacje, ale wszystkie pracują na umowach cywilno-prawnych (kontraktach), jeszcze raz podkreślę sześć. Jest to szpital powiatowy więc pełni ostry dyżur 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Początkowo postanowiłam walczyć o swoje, złożyłam pozew do Sądu Pracy na początku września i już w marcu będzie pierwsza rozprawa, prawda że błyskawicznie, pracownik składa pozew do Sądu Pracy nie dla przyjemności poszarpania dyrektora, tylko dlatego, że czuję sie pokrzywdzony. Jednak z biegiem czasu przyszła refleksja, czy ja na pewno chcę tam wrócić? Gdzie sześć instrumentariuszek całodobowo 7 dni w tygodniu zabezpiecza ciągłość pracy bloku operacyjnego. Osobiście uważam, że jest to niebezpieczne i dla pacjentów i dla tych pielęgniarek. Pan Dyrektor całkowicie pozbył się odpowiedzialności, a tym sześciu instrumentariuszkom niewielki, naprawdę niewielki pieniądz (stawka za godzinę pracy została wyliczona z poborów brutto) odebrał świadomość, żeby nie powiedzieć rozum, co więcej cztery z sześciu same się zwolniły z umowy o pracę w tym szpitalu, aby móc pracować na kontrakcie, który nosi znamiona umowy o pracę tylko ma inny tytuł. Więc jak w takim systemie można walczyć o normy zatrudnienia, jak przeciwdziałać zakażeniom wewnątrzszpitalnym, gdzie jest podmiot, czyje dobro jest najważniejsze?
Takie rzeczy się naprawdę dzieją dzisiaj w Polsce, a przykładem tego jest jeden ze szpitali powiatowych. Nasze społeczeństwo ciągle woli balansować na granicy prawa, co nie jest zabronione jest dozwolone, dopiero kiedy dochodzi do nieszczęścia, giną ludzie to sprawdzamy czy na pewno wszystkie procedury były przestrzegane, czy nie było niedociągnięć, błędów. Jednak ktoś daje takie narzędzie dyrektorom szpitali, ktoś umożliwia im takie działania. I jak zwykle konsekwencje poniesie szary człowiek, pacjent, który przygnieciony cierpieniem będzie szukał pomocy i będzie nawet zadowolony, bo szpital taki ładny, odnowiony, tylko czy koszty tego remontu i dla oczarowania oczu są warte rezygnacji z profesjonalizmu personelu.
Dane teleadresowe autorki korespondencji do wiadomości redakcji Portalu i Gazety Pielęgniarki i Położnej
.